W oczach wielu osób feministka to tłusta lesbijka z fryzurą na czeskiego bramkarza, która kutasa w życiu nie zaznała, więc sama się na chłopa zrobiła. Kiedy jednak przyjdzie jej szafę na ósme piętro wnieść, to jej się równouprawnienia odechce, wszak tłusta czy nie, w obliczu szafy zawsze pozostaje bezradna.
Bad news, everyone! W feminizmie nie chodzi o wnoszenie mebli na najwyższe piętro, a o równe traktowanie ludzi, bez względu na płeć. Równe nie znaczy jednak identyczne. Nie ma więc nic skandalicznego w tym, że tata bawi się z synem samochodami, a córce kupuje lalki. Nie ma nic złego w tym, że ubrania dla chłopców są niebieskie, a dla dziewczynek różowe. Nie ma też nic zdrożnego w przepuszczaniu kobiet w drzwiach czy pomaganiu im w noszeniu zbyt ciężkiej torby. To ostatnie jest akurat kwestią dobrych manier. Dobrze wychowany chłop przepuści w drzwiach, pomoże z walizką i poniesie zakupy. Źle wychowany uzna, że skoro chciałaś równouprawnienia, w wyniku którego sam musi sobie piwo podać, to i ty radź sobie bez niego.
Tak traktowana kobieta dość często sama zaczyna brzydzić się feminizmem i powielać stereotypy, według których feministkami są tylko wiecznie wkurwione i niedoruchane panny z niskim poczuciem własnej wartości. A przecież feminizm to równouprawnienie, które powinno być dane wszystkim ludziom wraz z prawem do życia. Tymczasem zdanie, które najczęściej słyszę od kobiet, brzmi: Jestem feministką, ale...
Tu nie może być żadnego 'ale', feministką powinna być każda kobieta, a feministą każdy facet. Tak, to słowo występuje też w rodzaju męskim. Bierzcie i jedzcie z niego wszyscy.