image/svg+xml

Między życiem a śmiercią

Pretensjonalny ten tytuł mocno, ale już tłumaczę, o co mi tym razem chodzi.

Czasem sobie myślę, dość zresztą arogancko, że wiem o co w życiu chodzi. O balans. O to, żeby wypośrodkować. Trochę pracować, trochę odpoczywać. Czasem gdzieś podbiec, innym razem po prostu iść, a jeszcze innym totalnie się ślimaczyć. Znaleźć czas na odpoczynek, ale też całego czasu na odpoczynek nie marnować. Znaleźć czas na coś, co uwielbiamy, ale też całego czasu na to nasze uwielbiane coś nie tracić. Tracić za to dech, a innym razem powoli wciągać powietrze do płuc, by za chwilę znów normalnie oddychać. Chodzi więc – tak mi się czasem roi – o to, żeby było zwyczajnie, fajnie, normalnie i stabilnie, z odchyłami na pośpiech, na dzikie emocje – z jednej strony i na wielki spokój, odpoczynek – z drugiej. Żeby nie skakać codziennie na bungee, ale też, żeby kilka takich skoków oddać, choćby po to, by uznać, że takie atrakcje to nie dla nas albo właśnie, że dla nas. Żeby znaleźć balans, który pozwoli nam na dobre i fajne życie. Takie, żeby się nie umartwiać, ale żeby jednak o refleksję raz po raz się pokusić. Tak, balans to chyba dobre słowo. No i słynny złoty środek. Nie pracować na dwa etaty, ale też zająć się czymś, by nie gapić się całymi dniami w sufit. Podnosić sobie poprzeczkę, ale umieć ją na chwilę też obniżyć. Jakbym miała życie porównać do picia alkoholu, to chodzi mi mniej więcej o to, żeby raz na jakiś czas robić sobie pycha drinka, wypić lampkę dobrego wina, a nie chlać codziennie byle dziadostwa. Niemniej od czasu do czasu można sobie zrobić detoks (nie za często), a raz na naprawdę bardzo rzadko napruć się najmocniej na świecie. A potem wrócić do smakowania od czasu do czasu. I zawsze tylko czegoś dobrego.

Uczciwie mówiąc, nie mam tego balansu, szukam go, ale już wiem, że najtrudniej będzie mi z jednym. Jak żyć, żeby z jednej strony pamiętać o tym, że umrzemy, jesteśmy tu na chwilę i wiele nie znaczymy, a z drugiej, żeby za bardzo temu poczuciu nie dać się trzymać za pysk, bo wtedy się okaże, że w sumie nic nie ma sensu i nic nie warto robić. A chodzi o to, żeby to poczucie śmierci, która nas dopadnie, dodało nam skrzydeł, zabrało strach i pozwoliło z każdego dnia wycisnąć jak najwięcej. A nie podcięło skrzydła, wypełniło strachem i wpędziło w marazm. Tylko jak to, cholera, zrobić?


Podobało Ci się? Podaj dalej


Dołącz do mnie

Jeśli jeszcze mnie nie lubisz i nie obserwujesz, zrób to teraz. Każdy like to dla mnie wielka radocha:-)