Bardzo chciałabym, żeby karma istniała i co zasadzisz, to zbierzesz, ale niestety, tak nie jest.
Czasami dobrych ludzi spotykają złe rzeczy. Tak po prostu. A złych dobre. Tak po prostu. I fajnie jakby nad wszystkim czuwał ktoś lub coś, ale no nie. Nie ma sprawiedliwości. Ktoś ma całe życie z górki, nie musi robić nic, a ma dobrze, ktoś inny ma pod górkę, choć robi wszystko tak, jak powinien, ale bez spektakularnych efektów. Oczywiście nie chodzi o to, żeby założyć, że mi to się nigdy nie udaje i nie próbować, ale żeby nie wierzyć, że to, co nas spotyka jest sumą naszych działań, uczynków i dobrego serca.
Zwykle to fart, przypadek, czasami możemy być srogimi chujkami i mieć szczęście, a czasami super fajnymi ludźmi i tego szczęścia nie mieć.
Ktoś jest dobry, robi dobre rzeczy, i co? Często nic. Dupa! Ciągle z czymś się mierzy. A inny ktoś robi złe rzeczy, podjudza, jest nikczemnym dziadem, knuje, niszczy, poniża i manipuluje, i co? I to mu się opłaca!
Ktoś ma serce po dobrej stronie i kończy w bardzo złym miejscu, ktoś inny jest tego serca pozbawiony i żyje jak pączek w maśle. No tak po prostu jest.
Jaki z tego wniosek? W sumie taki, by zawsze robić swoje, robić dobrze, ale bez wiary, że karma istnieje, że dojedzie kogo trzeba i nagrodzi też tego, co na nagrodę zasłużył. Zła wiadomość jest taka, że ani nie dojedzie, ani nie nagrodzi. Bo karma nie istnieje.