image/svg+xml

Zbiórkoza: czy naprawdę można wszystko?

Jakiś czas temu Karolina Korwin Piotrowska nazwała mnie obrzydliwą, bo pozwoliłam sobie wyrazić wątpliwość na temat zasadności organizowania zbiórki przez rodzinę znanego kompozytora, który wg Internetów, jest w posiadaniu np. zjawiskowego pałacu, wartego bardzo dużo milionów.

Już mniejsza o tą moja obrzydliwość i tego kompozytora, ale cała ta akcja sprawiła, że postanowiłam się lekko pochylić nad tym, co o zbiórkach myślę. Zanim to zrobię, pragnę oświadczyć, że nie jestem obrzydliwą mendą, która zazdrości ludziom chorób, bo dzięki nim mogą wyciągać łapy po hajsy, a do tego czasem zdarza mi się kogoś w potrzebie wesprzeć.

Jednocześnie nie uważam, że zbiórka powinna być pierwszą rzeczą, która przychodzi nam do głowy gdy w naszym życiu pojawia się nieoczekiwany wydatek. Na przykład nasz pies się pochoruje, a my mamy wolne 5000 zł, ale planowaliśmy jechać za nie na wakacje. Co myślę, że powinno się w tej sytuacji zrobić, co – mam nadzieję – zrobiłabym ja? Zrezygnowała z wakacji.

Teraz wyobraźmy sobie, że mam trzy mieszkania, które wynajmuję, srogą wypłatę i oszczędności. 100 tysięcy. Stówka poszła na leczenie, wypłata też się rozchodzi, bo choroba kosztuje, a mój standard życia też niski nie jest, więc co robię? Mam nadzieję, że sprzedaję nieruchomość numer jeden, potem dwa, potem trzy. Dom zamieniam na mieszkanie, standard życia obniżam. A potem nieśmiało zakładam zbiórkę. No właśnie potem. Nie kiedy jestem w jednej parze majtek, bez grosza przy duszy na ulicy, ale też nie od razu, słowem –  wtedy kiedy mam poczucie, że naprawdę zrobiłam wszystko, że sprzedałam swój dobytek, a dopiero potem poprosiłam o pomoc. Nie wtedy kiedy wydałam oszczędności, ale nie sprzedałam mieszkań, bo w tych czasach to głupota.

O ile na co dzień raczej stronię od zaglądania ludziom w portfele, o tyle uważam, że założenie zbiórki oznacza, niestety, to, że trzeba opowiedzieć swoją historię. Ze szczegółami. Tak, żeby każdy wpłacający miał pewność, komu i na co wpłaca. Jeśli ja ciułam po 50 zł miesięcznie, i decyduję się oddać 600 zł, a więc moje roczne ciułanie, to chcę wiedzieć, że oddaję to komuś, kto NAPRAWDĘ jest w potrzebie. A nie komuś, kto ma 60 razy więcej, ale nie chce tego więcej ruszyć, bo już sam fakt, że zachorował, jest dostatecznie smutny. Oczywiście ktoś taki może powiedzieć: elo melo, mam oszczędności, ale nie chcę ich ruszać, dajcie hajs. Ale musi być w tym uczciwy, bo niestety, bardzo dużo osób uważa, że jak ktoś założył zbiórkę, to oznacza, że jest pod ścianą. Tyle że nie zawsze tak jest.

Wiec co ja myślę o zbiórkach? Że jesteśmy kosmicznie dobrym narodem, że tak wiele z nich dowozimy do końca, niemniej żeby nam pary starczyło każda jedna musi być transparentna. Do szpiku kości. Czy to duża cena? Tak, ale każdy zbierający musi ją zapłacić! Inaczej, nie powinien być zbierającym. No i zupełnie nie ma znaczenia, czy pieniędzy potrzbuje wybitny kompozytor, czy przeciętny stolarz. Totalnie żadnego.

 


Podobało Ci się? Podaj dalej


Dołącz do mnie

Jeśli jeszcze mnie nie lubisz i nie obserwujesz, zrób to teraz. Każdy like to dla mnie wielka radocha:-)