Przy okazji Dnia Matki przez Facebooka przelała się fala zapewnień o tym, że bycie wystarczającą mamą styka. Że nie musisz być idealna, żeby dzieci cię kochały. I ja się z tym trochę zgadzam, a trochę mierzi mnie trend, w którym zapewnia się wszystkich wokół, że bycie wystarczającym jest spoko i więcej nie trzeba.
Żeby była jasność, trend na idealną też mi się nie podoba. Na salonach dama, w kuchni Amaro w spódnicy, a w sypialni dziwka. Idealne oblicze, super stylówa, siłownia, kariera, wypieszczona chata, dzieci wymuskane, nieznające smaku jajka niespodzianki i syropu glukozowo-fruktozowego, za to zajadające się jarmużem. Same z siebie! Oraz chętnie bawiące się zabawkami, zgodnymi z Montessori i feng shui. Oczywiście, nie gardzę takim modelem, po prostu ustanawianie go jako wzorca, do którego niedostosowanie się grozi wywaleniem z kręgu fajnych matek i kobiet, jest do dupy. Bo o fajności nie decydują umiejętności kulinarne oraz w sumie żadne inne. I pod tym względem podoba mi się uznanie, że hej babo, nie musisz być perfekcyjna, możesz zamówić obiad, zrobić dzień bajek i opuścić lekcje zumby. A co tam jedną, olej cały miesiąc! ALE to dotyczy tylko osób, które są w porządku, które starają się być fajne i lepsze. No więc, jakby nie było, nie wszystkich.
Bo jak na przykład wydrę mordę na mojego męża, to co mogę zrobić? Iść i martwić się, że jestem beznadziejna i do niczego się nie nadaję, jestem okropną żoną i strasznym człowiekiem (nie!), uznać, że no bez przesady, jestem wystarczająca, odwalcie się ode mnie, każdemu się zdarza krzyknąć (nie!), czy przeprosić i powiedzieć, cholera, no głupio wyszło, zrobię wszystko, żeby następnym razem nie drzeć japy, bo to durne. Podobnie z dziećmi. Świat się nie zawali jak czasem nerwy nam przy nich puszczą, ale dzieci to ludzie i po ludzku je traktujmy. A po ludzku to znaczy mniej więcej tyle, że jak narozrabiamy, to przepraszamy. I staramy się poprawić. Nie biczujemy się, że dziecko okrzyczane to dziecko, które przez całe dorosłe życie będzie się leczyć z traum, pójdzie w narkotyki i samookaleczanie. Nie mówimy sobie: olać to, niech się hartuje. Mówimy za to: sorry mały, mama miała stresujący dzień i niepotrzebnie wyżyła się na tobie. Z całych sił postara się tak nie robić. I to jest, według mnie, fajne i wystarczające.
Jaki więc trend bym promowała? Taki, że staramy się ze wszelkich sił być nie tyle idealnymi osobami/partnerami/przyjaciółmi/dziećmi/rodzicami/sąsiadami, etc. Nie spoczywamy jednak na laurach, ale szlifujemy przede wszystkim swoją fajność i ‘wporządkość’. Nad nią pracujemy do upadłego. Kij z zumbą, błyszczącą chatą i obiadami dwudaniowymi. Nawet czas, który dedykujemy najbliższym, dzieciom szczególnie, nie jest wtedy taki ważny. Jest, bo wiadomo, że trzeba go w miarę dużo dać dzieciom, ale bardziej od ilości liczy się jakość. Jak ona zahula, to naprawdę wystarczy.
Spoczywanie na laurach i samozadowolenie, bo jestem wystarczająca – nie, bycie idealnym choćby nie wiem co – niekoniecznie, ale praca nad sobą, dla siebie i innych – tak. Zdecydowanie tak. Z dużą dozą wyrozumiałości, bo jeden krok w przód i dziesięć upadków, to zawsze lepsze niż dreptanie w miejscu, i rozkoszowanie się swoją wystarczalnością.