Jakiś czas temu na jednej z babskich grup facebookowych, ktoś zapytał za co dziewczyny kochają swoich partnerów. Często padała odpowiedź, która pasowałaby mi na tatuaż patolaski, a nie na faktyczną definicję miłości.
OlgaEs
Nie lubię w dorosłym życiu tego, że dużo osób ocenia w nim ludzi po zawodzie, jaki ci wykonują. I, rzecz jasna, po tym ile zarabiają. Tymczasem ja czuję, że moja praca to jedno, a ja to zupełnie inna historia.
Wiem, że bardzo modnie jest mieć do siebie dystans, ale ja go dość często nie mam i w ogóle mi drania nie brakuje.
Musisz być dziwką w sypialni, damą w salonie, kucharką w kuchni, pracownicą roku i matką-Polką. Do tego masz wyglądać nienagannie, podkreślać swoje atuty, maskować niedoskonałości, mieć ciętą ripostę na każdą okazję i wydepilowane nogi bez okazji. Czy aby jednak na pewno?
Na fali Walentynek pomyślałam, że podzielę się z Wami czymś, co trochę z Walentynkami jest związane, a chodzi o prezent, którego dostawać nie lubię.
Najbardziej w walentynkach nie lubię statusu na fejsie „Walę tynki”. Ten tekst jest dla mnie tym, czym zdanie „Zima zaskoczyła drogowców”. Moja dusza płacze i kawałek mnie umiera. Poza tym walentynki mnie ani nie radują, ani nie wkurzają.
Nie wiem czy to po urodzeniu dziecka, czy jak ono dorasta, ale jest taki moment w życiu każdej matki, kiedy zaczyna zachowywać się jak… typowa matka. A tę poznać można po tekstach, którymi raczy swoje dzieci. Nawet te całkiem duże.
O Tomku Mackiewiczu usłyszałam 26 stycznia i od tej pory czytam wszystko, co wpadnie mi w ręce i co zawiera w sobie słowa Nanga Parbat. Nawet komentarze ludzi, którzy oburzają się, że pieniądze z podatków poszły na jakiegoś opętanego obsesją Nagiej Góry eksćupna, zamiast na chore dzieci.
Trochę się wymądrzam tym tytułem, bo powinien brzmieć „Najpierw sprawdźmy, potem komentujmy”, często bowiem i mi zdarza się nadmiernie podjarać jakimś newsem, który szybko okazuje się z palca wyssanym. Tym razem jednak zamilkłam, czekając na rozwój wypadków.