image/svg+xml

Dyskusja to nie totolotek, nie musisz jej wygrać

Po tematach aborcyjnych i około, mam wrażenie, że dyskusja przestała oznaczać możliwość wymiany zdania, stała się za to próbą udowodnienia, że ja i moje zawsze musi być na wierzchu. Choćby nie wiem, kurwa, co.

W podstawówce byłam chorobliwie nieśmiała, w gimnazjum totalnie pyskata i za swój triumf uważałam przegadanie kogoś. Wypunktowanie, że to, co mówi jest do dupy, a to, co ja mówię to wow i czapki z głów. W liceum byłam mniej zapalczywa, ale nadal się wstydzę. Dziś nie dość, że cholernie się cieszę, jak ktoś zmieni moje zdanie, to nie zabiegam o to, by świat pochylił się nad moim. Dyskusja przestała być dla mnie możliwością nakłonienia kogoś do zmiany zdania na moje i lepsze, a stała się dobrą okazją do posłuchania, co ktoś inny ma do powiedzenia i ułożenia sobie w głowie, co ja na dany temat tak naprawdę sądzę. Rozmowa, w której ktoś przekonuje mnie, że jego jest słuszne, a moje śmierdzi, wkurwia mnie tak bardzo jak osoby z tasiemcem, które choć jedzą jak Grycanki, wyglądają jak Anja Rubik. No nie ma bardziej.

Dla gimnazjalistów mentalnych lub tych faktycznych mam radę: nie traćcie czasu na udowadnianie, że i Wy i Wasze zawsze najlepsze. Słuchajcie, czerpcie, dyskutujcie, drążcie i cieszcie się, jak ktoś Was do czegoś przekona. Zmiana zdania i poglądu jest lepsza nawet niż zmiana męża po trzydziestu latach patologicznego związku.

Polecam.


Podobało Ci się? Podaj dalej


Dołącz do mnie

Jeśli jeszcze mnie nie lubisz i nie obserwujesz, zrób to teraz. Każdy like to dla mnie wielka radocha:-)