image/svg+xml

Dlaczego oglądam „Przyjaciół” i nigdy nie mam ich dość?

1 stycznia Netflix postanowił spłatać figla tym, którzy od nowego roku planowali mniej siedzieć przed telewizorem z winem i ciasteczkami i wypuścił wszystkie sezony „Przyjaciół”. Serial, choć ma już swoje lata, nie starzeje się zupełnie i bawi mnie, mimo że – o zgrozo – jego bohaterowie są dużo młodsi niż ja!

Jak byłam mała, to oglądałam „Przyjaciół” i na ekipę z Central Perk patrzyłam jak na dość starych ludzi. Teraz okazuje się, że jestem starsza niż oni (jeszcze nie razem wzięci), ale nadal bawią mnie totalnie, z małym wyjątkiem w postaci Moniki. Ale to szczegół, bo całą resztę mogłabym oglądać non stoper i zaśmiewać się jak głupek. I tak w sumie robię, jednocześnie zastanawiając się dlaczego tak się dzieje i czemu „Przyjaciele” to dla mnie serial – nie znoszę tego słowa – kultowy.

Cały jego urok tkwi w bohaterach, którzy są prostu fajni. Nie pogmatwani, nie dziwaczni w ten sposób, w który dziwacznymi bywają bohaterowie nowych seriali (tu chociażby na myśl przychodzi mi Netflixowa produkcja „Love”), nie wybitnie mądrzy, nie wyjątkowi, a totalnie swojscy. Nawet walnięta Phoebe jest walnięta w sposób uroczy i niewymuszony. To są ludzie, z którymi chcesz się zaprzyjaźnić, a jak na nich patrzysz, to niby wiesz, że to serial, ale trochę czujesz się jakbyś podglądał życie prawdziwych przyjaciół, bo chemia między nimi jest wyjątkowa. Bije od nich swojskość i właśnie ta swojskość, poza świetnym humorem, jest największą zaletą serialu. No a humor jest genialny. Ja, chociaż pamiętam już, co powie Joey, czy Ross, to jak już to mówią, śmieję się głośno i zawsze.

Dodatkowo serial wzbudza we mnie dużo pozytywnych emocji, bo jest kręcony w czasach bez fejsa, smartfonów, Photoshopa, bez tych wszystkich miejsc w internecie, w których każą ci być własną marką, bez trenerów personalnych i couchów, którzy przypominają ci, że masz być najlepszą wersją siebie, że życie jest jedno, więc je wyciśnij jak cytrynę i rób jak najwięcej. Po drugiej stronie słyszysz, że masz żyć prawdziwie, wyłączyć fejsa, być offline, medytować, jeść to, co wyrośnie w ogródku, głaskać lamy, wyjechać w Bieszczady i prowadzić slow life. A w „Przyjaciołach” nie ma ani slow life, ani fast life, nie ma ideologii dopisywanej do swojego życia, nie ma zadęcia, jest za to dużo życia. Takiego normalnego i zwykłego. No i jest Joey! 

Za tą swojskość i humor kocham „Przyjaciół” najbardziej i pewnie nigdy nie przestanę. 


Podobało Ci się? Podaj dalej


Dołącz do mnie

Jeśli jeszcze mnie nie lubisz i nie obserwujesz, zrób to teraz. Każdy like to dla mnie wielka radocha:-)