Gwiazdom, celebrytom, blogerom, influencerom zarzuca się, że w mediach społecznościowych rzygają tęczą, ale nie gejowską, a taką, że zawsze u nich wszystko dobrze, ułożone w kostkę, uśmiech przyklejony, świat piękny, a zewsząd brokat i radość.
A przecież powinni pokazywać, że świat jest też brzydki i nawet na najładniejszym ryju pojawia się nieoczekiwany pryszcz na środku czoła, z biegiem lat pojawiają się też zmarszczki, a cellulit to wiadomo każda z nas ma. W chacie z kolei bywa brudno, a mąż nie codziennie przynosi kwiaty, za to woda z tych ostatnich zasmrodziła cały salon. Tylko wiecie, ja akurat lubię te wszystkie ładnie zakątki internetu, w których jest kolorowo i miło, w których mogę podpatrzeć ładne wnętrza, zdjęcia z podróży czy pięknie wyglądające żarcie. I nawet jak jakiś przepis próbuję odtworzyć i bardziej przypomina rozjechany placek niż efektowną kanapkę, to nie obwiniam autora zdjęcia, ani też nie myślę sobie, że moje życie to jedna wielka masakra. Wciągam rozjechaną kanapkę i tyle.
Oczywiście, lubię też czasem popatrzeć na profile, w których nie ma filtrów i wypucowanych obrazków, bo zwyczajnie lubię ich autorów. Ale nie uznałabym ich za takich, którzy jako jedyni mówią prawdę, łamią tabu i są pierwszymi odważnymi zakłamanego internetu, wszak przyznają, że zakupy robią w Biedrze, pokazują się bez makijażu, a w mieszkaniu mają bałagan i starą meblościankę. No nie. Bo to nadal nie jest prawda, to nadal nie jest pokazywanie kim i jakim się jest, bo nawet jak czyścisz kibel i robisz z tego relację live, bo jesteś taka normalna i nie udajesz, to jak zaatakuje cię biegunka, raczej wyłączysz telefon. Więc, nie, nadal nie pokazujesz prawdy, całej prawdy, i tylko prawdy. I dzięki, kurwa, Bogu.
Bo życie dzieje się gdzieś poza tym wszystkim, co w mediach społecznościowych, życie to nie jest zdjęcie na Instagramie.
W ogóle zdjęcia to jest jakaś totalna ściema i zawsze była. Nawet ja, jak mi je robią, to się czeszę, a na co dzień raczej niechętnie, makijaż też nakładam, a do tego ustawiam się nie na tle brudnej ściany, za to wybieram tę czystą. Ściągam też poplamiony dres, wciągam brzuch i uśmiecham się jak najładniej potrafię. No bo takie są zwykle zdjęcia – nienaturalne i pozowane, inne od naszej szarej codzienności, nawet jeśli zrzucamy filtry i makijaże.
Nie jesteśmy tym, kim jesteśmy w mediach społecznościowych, życie toczy się poza nimi. I im bardziej jesteśmy z niego zadowoleni, im mniej porównujemy się do innych, i w im większej zgodzie jesteśmy sami ze sobą, tym mniej wkurza nas ułożony świat, który widzimy na zdjęciach. Bo problemem wyfotoszopowanych zdjęć nie są ich autorzy, a odbiorcy, którzy mogą albo ich nie oglądać, bo mają w dupie, albo inspirować się, albo dołować, bo ja taka brzydka, biedna, a oni wszyscy tacy ładni i mają tyle hajsu.
Jeśli należysz do ostatniej grupy, zrób sobie detoks od udawanego świata i zacznij żyć swoim życiem, obok prawdziwych ludzi, takich z krwi i kości, a nie z coraz to nowych filtrów. Tylko z nimi dowiesz się jak wygląda życie. Prawdziwe, nie instagramowe. A tym ostatnim po prostu się inspiruj, bo bywa pełen fajnych różności.