image/svg+xml

Czy dobrze mieć wątpliwości i zadawać pytania?

Od jakiegoś czasu mam takie wrażenie, że posiadanie wątpliwości lub zadawanie pytań w niektórych tematach skutkuje bardzo szybkim oskarżeniem o bycie kretynem, ignorantem, idiotą lub kimś bez serca, empatii i generalnie po prostu chujkiem.

Nie chcę się bawić tu w socjologa, którym nie jestem, więc zabawa byłaby raczej średnia, ale odnoszę wrażenie, że taki bardzo zerojedynkowy skok do konkluzji, że  ktoś jest idiotą lub też nie, pojawił się albo uwydatnił razem z pandemią. Człowiek zaszczepiony zyskiwał w mojej bańce social mediowej łątkę mądrego, człowiek niezaszczepiony nie dość, że zostawał kretynem, to jeszcze antyszczepem, koronasceptykiem, i siewcą teorii spiskowych. Raz nawet widziałam wpis osoby, którą uważałam za bardzo pro i fajną, a która w tym wpisie zawarła zdanie, że to wielka szkoda, że nie wszystkie antyszczepy zdechły. Wyrażenie jakiejkolwiek wątpliwości, a nikt przy szczepionce nie dawał gwarancji, że na sto procent nie będzie skutków ubocznych, bo nawet apap je ma, od razu spotykało się z oskarżeniami o kretynizm, a nawet jak widać – życzeniami śmierci.

Tymczasem czym innym jest postawa Wioli Kołakowskiej czy Edyty Górniak, które odlatują srogo i sieją rzeczywiście teorie spiskowe, czym innym jest strach przed czymś nowym i wątpliwości z nim związane. Tymczasem Internet każdej niezaszczepionej osobie zakłada folię na głowę. Czasami, poza wątpliwościami, które można rozwiać, jest też po prostu strach. I nie można osoby, która się boi, wsadzać do worka z Wiolą Kołakowską. To jest oczywiście łatwe, bo mamy wtedy mądrych i głupich, ale świat nie jest czarny lub biały.

Hurraoptymistyczna narracja, w której jedna lub dwie dawki szczepionki miały pomóc pokonać pandemię też przyczyniła się do tego, że ludzie słysząc o trzeciej czy czwartek dawce nabrali wątpliwości. Zakładam, że ten szczepionkowy optymizm po to był, żeby zachęcić do szczepień, ale myślę, że bardziej fair byłaby narracja prawdziwa. Mamy to, super, ale nie wiemy ile potrwa pandemia, nie wiemy czy skończy się na dwóch dawkach. Tak, są NOP-y, tak procentowo bardzo mało. Chodzi o realne i szczere postawienie sprawy – z jednej strony, z drugiej – na pozwalanie ludziom mieć wątpliwości. I nie wkładanie ich do worka z koronaspceptykami. Bo można nosić maseczki, wierzyć w covida, nie uważać, że pandemia to ściema, ale jednocześnie nie być zaszczepionym.

Dalej jest grubiej, więc jak szczepionki kogoś wkurwiły, to lepiej niech nie czyta. Bo dalej są Ukraińcy. Na początek kilka ważnych faktów. Po pierwsze – Polacy, którzy pomagają Ukraińcom są super. Imponujecie mi bardzo, jestem pod wrażeniem, kłaniam się w pas. Po drugie – wojna to zło, winny jej konsekwencji jest kat, ofiary nie są winne. No ale do rzeczy. Tak jak uważałam, że bezmyślne rozdawnictwo, które uprawia nasz rząd jest chujowe, gdy dotyczyło Polaków, tak mam wrażenie, że jest chujowe, gdy dotyczy uchodźców. Nie, nie jestem nacjonalistką, nie zazdroszczę ludziom darmowych przejazdów tramwajem czy pociągiem, nie, nie chciałabym wojny w Polsce, tak – współczuję Ukraińcom całym sercem. Ale nie ufam rządowi i martwię się, że biedny kraj bez sensownego planu i z ciulową władzą ratuje drugi biedny kraj.

Tymczasem myślę, że wyrażenie w tym temacie wątpliwości, zwyczajny strach o to, jak udźwigniemy tak wielką pomoc socjalną względem ludzi, którzy są różni i nie każdy z nich jest wspaniały (co jest normalne, dużo nam jako narodowi było do wspaniałości, gdy otworzyły się dla nas granice), budzi od razu zarzut o brak empatii, o nacjonalizm, o bycie chujkiem właśnie. A nawet jak okaże się, że ci ludzie są super, świetni, kryształowi, a wyjątków jest mało, to nadal – nie mam zaufania do rządu, boję się rosnącej inflacji, mam wątpliwości i chciałabym móc je mieć i do kogoś mądrego je skierować, a nie zostać nazwaną debilką bez serca, która nie wpuściłaby żadnego Ukraińca przez granicę i generalnie życzy im śmierci. A ja po prostu zastanawiam się, jaką ceną za pomoc Ukarińcom zapłacimy. I chciałabym, żeby ktoś mi odpowiedział. Nie wiem czy rozdawanie kasy to dobry pomysł, nie wiem ile nas to rozdawanie będzie kosztowało i czy w czasie rosnącej inflacji jest najlepszym pomysłem. Nie mam zaufania do rządu. Ludzi naprawdę lubię. Przynajmniej większość. I tu nie mam wątpliwości. Prawie żadnych. A w reszcie tematów na te wątpliwości sobie pozwalam. Czy to dobrze, czy źle? Nie wiem.

Były szczepionki, była wojna, to niech wisienką na tym torcie będzie aborcja. Myślę, w teorii, że aborcja jest moralnie, etycznie obojętna. Nie jest dobra, nie jest zła. Nie jestem Kają Godek i to bardzo, wiem jednak, że gdybym JA dokonała aborcji, pójście do sklepu i kupienie sobie koszulki z napisem „Aborcja jest ok” raczej na pewno nie przyszłoby mi do głowy. Nie byłabym też z siebie dumna. I raczej chwili bym potrzebowała, żeby się z tym oswoić. Być może to pokłosie mojego wychowania, kultury w której dorastałam, ale taki jest fakt. Więc w tym temacie nie tyle mam wątpliwości, co nie mam skrajnej postawy. Zresztą rzadko takie mam. I czasem czuję przez to, że nie należę nigdzie i że jestem symetrystką.

No ale nie o mnie do końca to miało być, więc niech pointą będzie cytat z piosenki Łony: bądź uprzejmy mieć wątpliwość. Chociaż naprawdę nie wiem, czy to jest zawsze dobre. 


Podobało Ci się? Podaj dalej


Dołącz do mnie

Jeśli jeszcze mnie nie lubisz i nie obserwujesz, zrób to teraz. Każdy like to dla mnie wielka radocha:-)