Od zawsze zakodowane było we mnie przekonanie, że zmiana zdania pod czyimś wpływem, to porażka, brak kręgosłupa i chorągiewka vibe. Na szczęście z wiekiem mi to przechodzi.
Do tego stopnia przechodzi, że uważam za super rzecz, jak ktoś sprawi, że mój pogląd się zmieni. Bo wtedy czuję, że robię progres. Że nie traktuję rozmowy jak pola walki, którą ja muszę wygrać, że zwycięstwem nie jest przekonanie kogoś, a znalezienie odpowiedzi na pytania, które nurtują. Kiedy do rozmowy podchodzisz bez jedynej słusznej tezy i bez chęci udowodnienia racji, to już na starcie wygrywasz. Nawet jeśli wychodzisz z niej z tym samym zdaniem i poglądem, to i tak super, bo wysłuchałeś szczerze innej opinii. Bez zasadzania się, chęci zmiany czyjegoś punktu widzenia, udowodnienia racji. To jest tak oczyszczające.
Kiedyś miałam prosty podział, że mądry ma rację, a głupi nie. No i wiadomo, nie chciałam w żadnym rozdaniu być głupią, za to mądrą jak najbardziej. Wtem zrozumiałam, że w racji nie chodzi o mądrość czy głupotę. Że racja nie jest jedna, słuszna i bezdyskusyjna, a bardzo elastyczna. A w dyskusji, w gruncie rzeczy, chodzi o samą dyskusję, nie o wnioski, które z niej wypływają. To ona jest najważniejsza i z niej rodzą się najpiękniejsze rzeczy.
A poza tym przyznanie, że hej masz rację, nie oznacza, że ten, co miał rację, jest mądry, a ja wręcz przeciwnie.
Kurde, fajnie być starym.