Jest taki człowiek, który pokazuje, że słowo patriota nie musi kojarzyć się z PiSem, krzyżem, teoriami spiskowymi, cwaniactwem i wrodzonym poczuciem wyższości. Pokazuje też, że fajny Polak to nie oksymoron. Nazywa się Filip Chajzer i, Jezus Maria, to jest gość.
Nawet jeśli ktoś nieźle śpiewał czy pisał, nigdy nie był moim idolem, wszak nie wyobrażałam sobie podziwiać kogoś jedynie za talent. Ważniejsze od tego, co Bóg dał lub czego nie dał, a ktoś próbował załatać ten brak pracą i wysiłkiem, było to, jakim jest człowiekiem. Nie miałam dostępu do Pilcha, więc go zwyczajnie lubiłam, ale dopuszczałam myśl, że prywatnie może być skurwysynem, zatem profilaktycznie nie podziwiałam go i na piedestał nie wynosiłam. Czasy trochę się zmieniły, bo teraz, dzięki fejsbukom możemy być być bliżej znanych i lepiej ich poznać, ale tu z kolei uaktywnia się moje przekonanie, że wszędzie lans i bans.
Do rzeczy jednak. Od kilku lat, mimo że nie mam tego w zwyczaju, z zaciekawieniem przyglądam się temu, co robi Filip Chajzer. Potrafi, jak mało który reporter lajfstajlowy, wsadzić kij w mrowisko, niemniej moje serce podbił czymś zgoła innym niż swoją pracą.
Po raz pierwszy zrobił to w programie „Ugotowani”, w którym spotkał się między innymi z pisarzem Michałem Witkowskim. Ten przechodził wówczas fazę kolorowego ptaka, zaliczającego każdą ściankę i bankiet. Filip przyglądał mu się z zaciekawieniem, ale też sympatią. Niemniej w finałowym odcinku, na widok odstawionego Witkowskiego z opaską w kolorach polskiej flagi i Znakiem Polski Walczącej, stanowczo powiedział: Ja jestem warszawiak od kilku pokoleń. To nie jest zabawne. Boa, sroa, co chcesz, ale tak to się nie bawimy, serio.
Pisarz celebryta posłusznie ściągnął opaskę niezgody, a ja sobie pomyślałam, że Chajzer ma jaja, bo nie wstydził się w czasach, w których wszystko nazwać można prowokacją, a patriotyzm kojarzy się z niemodnym konserwatyzmem, powiedzieć: Hej, kolego, ja kocham ten kraj i doceniam, co zrobili dla niego moi przodkowie, więc przestań pajacować.
Po drodze młody Chajzer zyskiwał moja sympatię coraz to nowymi akcjami czy trzeźwymi i mądrymi wywiadami, ale apogeum osiągnął w minionym tygodniu, kiedy to, z okazji Dnia Dziecka – święta trudnego dla niego, wszak rok temu stracił syna – zorganizował konkurs, w którym do wygrania był rejs jego okrętem i tona atrakcji na tym rejsie. By go wygrać należało zasilić konto wskazanego przez Filipa hospicjum. Wpłacać pieniądze mógł każdy, a zwyciężał jeden najhojniejszy darczyńca i jeden rozlosowany z całej grupy osób, które dokonały jakiejkolwiek wpłaty. I wiecie co się stało? Udało się zebrać prawie pół miliona złotych! Kibicuję WOŚP, ale to, co zrobił Chajzer jest sto razy bardziej imponujące. Bez nakładu kasy, całkiem spontanicznie, dając coś od siebie, skrzyknął ludzi, którzy wpłacili na hospicjum pół bańki.
Patrzę na tego niespełna 32-letniego faceta i myślę sobie, że ja, podobnie jak on, lubię ten kraj, i im więcej w nim Chajzerów, tym lepiej. Dzięki niemu wierzę, że Polacy mogą być fajni, a słowo patriota ma szansę nie być synonimem zaściankowości i rydzykowatości. Filip, dobrze, że jesteś.
Zdjęcie: Facebook/ChajzerFilip